O pomocy Żydom

podczas II wojny światowej


Spisał: Kazimierz BORKOWSKI



    Opisane wydarzenia zanotowałem dnia 1 XI 1989 r. według opowiadania mej mamy, Marii Borkowskiej (z domu Zaborowskiej pochodzącej ze wsi Mokre; zmarła pięć lat później, w 1994 r.). Notatki odczytałem mamie jeszcze przed wydrukowaniem, a potem (15 lipca 1990 r.) jeszcze raz, gdy tekst ten miałem już 'na czysto'. W obu przypadkach miała zastrzeżenia, że źle to czy tamto ująłem, co naturalnie poprawiłem zgodnie z jej życzeniem.
    Wydarzenia te miały miejsce w okresie II wojny światowej w okolicy wsi Wiewiórka, Zassów, Mokre i Róża — około 10 km na północ od Dębicy (obecnie woj. tarnowskie, wówczas — krakowskie). W tamtym okresie mama i tatuś (Józef Borkowski; zmarł w 1983 r.) posiadali gospodarstwo rolne nieopodal (jakieś 2 km od) Wiewiórki. Na początku wojny mieli 2 córki (ur. w 1938 i 1940 r.) potem kolejno dwóch synów, którzy przyszli na świat w 1942 (ten po kilku miesiącach zmarł) i 1943 r. Później mieli jeszcze trzech synów i dwie córki (ja, piszący ten raport, należę do tej ostatniej grupy rodzeństwa). Wkrótce po wojnie Borkowscy przenieśli się z całym dobytkiem na Ziemie Odzyskane, gdzie — z kilkuletnią przerwą (przeprowadzka do Drożek) — pozostali do śmierci.
    W tym raporcie nie jest zachowana chronologia zdarzeń. Podobnie nieścisła może być pisownia nazwisk i nazw miejsc, gdyż odpowiada jedynie fonetycznemu brzmieniu. Naturalnie, u moich rodziców, Borkowskich, w czasie okupacji znajdowali schronienie nie tylko Żydzi ale również partyzanci i uciekinierzy z obozów jenieckich, jednak tutaj są tylko informacje o losach Żydów, gdyż jest to odpowiedź na apel Jewish Foundation for Christian Rescuers (zamieszczony w Gazecie Wyborczej Nr 109 z dn. 9 X 1989 r.). O ile mi wiadomo, niżej przedstawione informacje nie były nigdy publikowane.

    Tragedia rodziny Srulików rozegrała się w 1943 r. Dotąd mieszkali oni we Wiewiórce z córką (jedynaczką; wiek ok. 18 lat). Pod tym samym dachem mieszkał krawiec nazywany „Ciepły" z żoną i trojgiem dzieci. Córka Srulików mówiła ładnie po polsku (Żydzi na ogól charakterystycznie „zaciągali"), gdyż uczęszczała do szkoły w Tarnowie. Do krytycznego okresu ukrywali się (na okolicznych polach i prawdopodobnie u rodziny Żmudów*), ponieważ w tym czasie po okolicy chodziła specjalna komisja poszukująca Żydów. Pewnego dnia u Borkowskich zjawiła się rodzina Srulików. Matka Srulikowa uklękła przed Borkowską i gorąco prosiła, by zechcieli ukryć córkę na jedną noc, gdyż we wsi jest „gorąco". Córka przy tym oburzała się na swą matkę, że tak się o nią boi. Borkowscy umieścili ją wraz z Zyśkiem (zdrobnienie od Zygmunt) z Róży w bunkrze pod stodołą (był to dól w stodole przykryty deskami i słomą). W bunkrze mieli garnek do siedzenia, świeczkę, książkę; jedzenie nosił do bunkra Zysiek od Borkowskiej: mleko, chleb — rzadziej mięso. Wspomnieć można, że wcześniej Zysiek miał narzeczoną o imieniu Hajka (od Lejzora), której później już nigdy nie zobaczył. Na drugi dzień rodzice nie przyszli po córkę (w rezultacie przebywała w tym bunkrze z Zyśkiem ponad tydzień czasu). Mąż (Borkowski) poszedł do wioski (Wiewiórki), gdzie dowiedział się, że jest wciąż „gorąco". Później — w nocy — Zysiek poszedł też do Wiewiórki, często skradając się na „czworaka", w swoich interesach i aby ostrzec Srulików przed przychodzeniem po córkę ze względu na duże ryzyko napotkania komisji. Następnymi dniami co dzień — dwa chodził tam z informacją, że „oni" jeszcze u Borkowskich nie sprawdzali.
    Po jakimś tygodniu z wieczora przyszli roztrzęsieni Srulikowie, a szczególnie nerwowo wyczerpana Srulikowa zwróciła się do Borkowskiej tymi mniej więcej słowami:
    — Nie, Marysiu, ja już nie mogę wytrzymać.
    Mówiła też, że ciągle jej się śni córka i okropnie się o nią boi, dlatego przyszła, by ją zabrać. Borkowski zauważył, że sytuacja we wsi jest ciągle niepewna („gorąco"). Mimo to Srulikowie zabrali córkę. Jak się okazało, więcej już się nie widzieli, gdyż w następnym dniu wykryto Srulików i zostali zamknięci w sklepie po Lejzorze (rodzina Lejzora była już wówczas wywieziona). Mówiono, że wtedy Srulikowa z rozpaczy i strachu postradała zmysły: krzyczała, lamentowała i opowiadała kto im pomagał się ukrywać (wydaje się, że to „sypanie" nie zostało podchwycone przez oprawców, gdyż okoliczni ludzie nie byli z tego powodu prześladowani). Niemcy kazali Srulikom wykopać dól na ich własnej ziemi (nieopodal szkoły we Wiewiórce) i najpierw zastrzelili matkę, gdyż kobieta ta szalała, potem córkę. Podobno Srulik widząc tragedię żony i córki całkiem załamany wpadł do dołu jeszcze nim padły strzały przeznaczone dla niego.
    Wspomniana wcześniej komisja przybyła również do Borkowskich pod Wiewiórką akurat w czasie, gdy ukrywał się u nich Zysiek z Róży. Schowali go wówczas w niewielkim podpiwniczeniu w mieszkaniu pod piecem. Zysiek ukrywał się u Borkowskich jeszcze przez długi czas, aż do momentu, gdy w lecie 1944 r. nadszedł front niemiecko-radziecki i utknął tutaj na pięć długich miesięcy (do zimy). Zysiek znalazł się wtedy po niemieckiej stronie frontu i ukrywał się gdzieś w okolicy leśnej wsi Bobrowa, a po przejściu frontu zjawił się któregoś dnia przychodząc zza Róży. Dziwiło to ludzi, że u boku Niemców przetrwał tyle czasu — zwłaszcza, że mógł być łatwo rozpoznany po nosie o kształcie charakterystycznym dla wielu Żydów. Po wojnie wyjechał do Ameryki i tam prawdopodobnie obecnie przebywa.
    Pewnego dnia w 1943 r. przyszła polami z kierunku Dębicy (i chyba z tego miasta, skąd prawdopodobnie uciekły z transportu) grupa bodajże pięciu dziewcząt, wśród których była Hajka Haim (rodzice jej mieszkali w Zassowie, gdzie prowadzili sklep żelazny). Ponieważ już się ściemniało, zjedli co im Borkowscy dali i poszli w kierunku Zassowa. W jakiś czas potem, kiedy Borkowski pędził bimber na chrzciny niedawno urodzonego syna (wiosna 1943 r.), przyszedł do Borkowskich znany w okolicy z inteligencji brat Hajki Haim. Był w opłakanym stanie: obdarty, wygłodniały i powtarzał, że zabili Hajkę. Opowiedział, że przychodzi z nagoszyńskich lasów, gdzie wielu Żydów rozstrzelano a jemu udało się zbiec wraz z grupą innych Żydów, których zgubił w czasie ucieczki. Wcześniej słyszał, że u Borkowskich ukrywał się Zysiek i Josek Smul (dzisiejsze nazwisko Stanisław Nowicki), skierował się więc teraz do ich zabudowań licząc na pomoc i informacje.
    Kiedy Niemcy przyszli by wywieźć całe rodziny żydowskie z Wiewiórki (wtedy to wywieźli Lejzorów) krawiec „Ciepły" zdołał umknąć z domu wraz z małym (ok. 7-letnim) synem (żonę, córkę i innego syna zabrali). Uciekli na pola, gdzie znaleźli schronienie w stogu. Ponieważ była to zima ze śniegiem i mrozem a oni przesiedzieli w tym ukryciu całą dobę więc skrajnie przemarzli. Z tego stogu przyszli rozdygotani prosząc
    — Nie wyganiajcie nas, Panie Borkowski; na miłosierdzie boskie dajcie choć troszkę wódki (na rozgrzanie).
    Na pytanie dlaczego wcześniej nie wyszli ze swej kryjówki (wszak Niemcy już dawno odjechali) „Ciepły" odpowiedział, że się bał dosłownie wszystkich i wszystkiego. Wypił nieco bimbru ze skórką cytryny i dał go także dziecku i to chyba uchroniło ich od rozchorowania się. Dostali też coś do zjedzenia (mleko, chleb). Chłopiec przenocował na ławce przy piecu (w mieszkaniu) a „Ciepły" spał w żłobie w stajni.
    Po wywiezieniu Lejzorów przyszedł pewnego dnia z Dębicy syn Lejzora. Dostał jedzenie i dobre słowo jednak Borkowska bała się ukrywać go u siebie i zaklinała go, by sobie poszedł. Odszedł ale tylko za stodołę i tam stał. Borkowska:
    — Ja pana proszę: idź pan stąd, mamy trójkę dzieci,
a on:
    — Wszystko mi jedno. A co ja pani czy komu winien.
    Płakał. Dostał jeszcze dodatkowo masła i chleba ze słowami „Idź pan już" i w końcu poszedł sobie. Więcej o nim nie słyszano. Wcześniej u Borkowskich ukrywał się ojciec Lejzor, ale był wyjątkowo nieostrożny: głośno chodził po stodole, coraz to otwierał drzwi i okna itp. aż wreszcie zniknął. Po wojnie widziano tylko córkę Lejzora.
    Żydzi zjawiali się zwykle w poszukiwaniu jedzenia, ale któregoś lata w upalny dzień zgłosił się Icek Flam z Mokrego, znajomy z rodzinnej wioski Borkowskiej, który wraz z około dwudziestu innymi Żydami ukrywał się w łanie żyta. Prosił jedynie o coś do picia, byle w dużej ilości (otrzymał wodę, maślankę i mleko).
    Wielokrotnie Żydzi (np. szanowany gospodarz Siulem z Wiewiórki) przychodzili, by wymienić różne towary (powłoki, obrusy) na żywność (w relacjach np. 4 bochenki chleba za powłokę). Borkowska niekiedy wysyłała ich do rodziców męża, Borkowskich z Róży za Zassowem. Taka wymiana groziła wówczas karą śmierci.
    Z innych okolicznych ludzi, którzy dużo pomagali Żydom wymienić trzeba Stanisława Brzeskiego, który mieszkał z żoną i siostrą Julią Brzeską niedaleko od zabudowań Borkowskich — za górką. Ukrywali oni Żydów w swoim młynie wiatracznym, w piwnicy i w stajniach. We Wiewiórce zaś wiele zdziałali Bronowiczowie.
   


Żmuda* – Dnia 2 lutego 2011 r. otrzymałem e-mail od Andrzeja Żmudy, który z ojcem Janem mieszka w Poznaniu, z potwierdzeniem, że to jego dziadek Adam ich ukrywał.